Welcome to our website !

Sztuka życia to cieszyć się małym szczęściem.

Lifestyle'owy blog, o bieganiu, psach, gotowaniu i radości jaką daje mi aktywność fizyczna.

LEGION RUN 13.06.2015

By 6/16/2015



Absolutnie nie miałam ochoty jechać do Krakowa. Nie miałam z kim jechać, a wizja podróży samej skutecznie mnie odstraszała. Jednak filmik, który opublikował Legion Run na swoim fanpage 48h przed startem sprawił, że musiałam wystartować w tym biegu.
Legion Run to pierwszy taki bieg organizowany w Polsce. Organizatorzy pochodzą z zagranicy i event można powiedzieć, że "odbywał się po angielsku".

Noclegu udzieliła mi najlepsza na świecie Dominika z OSV Team. Rozumiemy się tak dobrze, jesteśmy do siebie tak podobne, że poszłyśmy spać po 4 zajęte rozmowami. Budzik nastawiony na godzinę 6 brutalnie nas obudził, zmuszając do szykowania się do wyjazdu na miejsce biegu. 
Od samego rana jak tylko wyszłyśmy przeczuwałam, że będzie gorąco. Już o 8 słońce mocno grzało.
Dojazd na miejsce z nawigacją nie sprawił żadnego problemu. :)
Bieg odbywał się nad jeziorem w Kryspinowie pod Krakowem.


Od samego wejścia na strefę czułyśmy się jak elita. Cała masa mężczyzn w bojówkach, czarnych koszulkach z długimi brodami! Czułam że tam pasuje i ze są to moje klimaty. :D Trochę jak na festiwalach muzycznych czy koncertach. Zawsze wchodzę i czuje się jak wśród swoich. Tu było to samo! Odebranie pakietu trwało 2minuty. Jednak słowo pakiet to bardzo szumnie słowo, mianowicie dostawaliśmy koszulkę oraz opaskę na rękę dzięki której mogliśmy wejść bez problemu na teren imprezy. Ja tam jednak nie narzekam, w końcu nie musiałam nosić ze sobą makulatury. :)

Szybkie rozeznanie w terenie, kilka zdjęć po czym poszłyśmy przebrać się i zostawić rzeczy w depozycie. Zapłaciłam 5zl za to żeby uważnie pilnowali mojej pandy z całym dobytkiem i pobiegłyśmy na start.
Startowałyśmy w drugiej fali, pierwsza była zarezerwowana dla ludzi którzy chcieli czasu robić więc odpuściłyśmy sobie ściganie się ponieważ chciałyśmy dobrze się bawić i na luzie pokonać trasę.



 Kilka słów organizatora i start! wycie syren strażackich towarzyszyło nam przez pierwsze kilkanaście metrów. Pierwsza przeszkoda, skok do rowu i wdrapujemy się pod górkę. Następnie czekał nas bieg po polu, na otwartym terenie w pełnym słońcu. Ludzie żartowali że najpierw wykończą nas 5km biegiem w upale a potem dobiją przeszkodami. Im dłużej biegłam tym bardziej zaczynałam w to wierzyć. :D Po jakimś czasie moja fala zaczęła zawracać krzycząc że źle biegniemy. Podobno wolontariusze ich zwrócili bo byli tam zbyt wcześnie. My jednak nieugięci biegliśmy cały czas wskazaną trasa.


Druga przeszkoda to chybotająca się drabina. Już przy trzeciej przeszkodzie zlitowali się nad nami i postawili punkt z wodą, gdyż upał był nie do zniesienia. Przeszkoda przy wodopoju była ciekawa i choć majtające się opony nie zachęcają do przechodzenia po nich gdy wiszą na sznurach to do wyboru były też liny bądź drążek. Opony były z tego najłatwiejsze choć o szpagat na nich nie było trudno.
Kawałek biegu i naszym oczom ukazała się plaża. Znak wbity w piasek sugerował że tu trzeba wziąć na plecy swojego partnera a w połowie trasy zamiana. Kochani Panowie w oczojebnych żółtych koszulkach przenieśli nas cały dystans na plecach bez zamiany. <3 br="">Kolejną przeszkodą była plaża nudystów. :D Trasa szła samym środkiem tego miejsca, co wywołało u nas, kobiet, ataki śmiechu przy każdej nowo napotkanej osobie spędzającej czas na tej plaży. I choć rozglądałyśmy się za kimś na kim można byłoby oko zawiesić, niestety na plaży były same starsze osoby. Chyba taki urok tego typu miejsc. :P




Potem było trochę ścianek do przeskakiwania, trochę do przeczołgania się pod zasiekami, trochę kałuży po kostki do przejścia. Był też tunel wydrążony pod ziemią, przykryty jakąś dechą, zasypany ziemią. Zajrzałam i wiedziałam, że nie wejdę. Klaustrofobia, która ujawniła się w "głupiej" trumnie na RMG gdzie światło wpadało mnie przeraziła. A gdzie tunel 6m minimum gdzie zero światła w środku, do tego trzeba się czołgać i miejsca tyle żeby się zmieścić? Nie chciałam żeby musieli wyciągać mnie wrzeszczącą spod ziemi dlatego zdecydowałam się ominąć tę przeszkodę jako pierwszą.



Nie do końca pamiętam późniejszą kolejność przeszkód, które przed nami się pojawiały, ale zdecydowanie przeważały już wtedy przeszkody z wodą. Jedna z nich zostanie mi w pamięci już na zawsze. Dół, górka, dół, górka, dół górka, w dołach woda, a na górce stoi sympatyczny, uśmiechnięty od ucha do ucha Pan, który roześmiany polewa Nas wodą z sikawki. Tylko to nie był zwykły ogrodowy szlauch. To była wielka sikawka! Na tyle wielka, że jej strumień, którym dostawałam po głowie, wzbudzał we mnie dziką agresję. Nie dało się iść, ani wejść na skądinąd mokrą już górkę (non stop z niej spadałam), ani przejść, ani odezwać. Znajdę tego Pana za rok i będzie miał przesrane. :P





Była również przeszkoda lodowa. Tylko tu był to po prostu wykopany dół z całą masą lodu. Weszłam i miałam wrażenie, że nogi do amputacji! A im bardziej chciałam wyjść i próbowałam się wydostać, tym bardziej zapadałam się do dołu. Ależ to była panika! Te 30sekund spędzone w lodzie, dłużyły się jakbym minęło z pół godziny! Na szczęście mężczyźni stojący nieopodal rzucili się na ratunek! :D





Druga przeszkoda, którą przeszłam tylko do połowy była ogromna ściana z linami, za pomocą których trzeba było wdrapać się na samą górę. Mój lęk wysokości pozwolił mi tylko i wyłącznie na wejście na górę i zejście po tej samej stronie. Nie dałam rady przełożyć nogi tam w górze i przejść drugą stroną, bo cała się trzęsłam i wiedziałam że nie utrzymam równowagi. Mając w głowie słowa organizatorów "stawiaj sobie wyzwania, ale nie kosztem paniki czy zdrowia" zeszłam ze ściany tak jak na nią weszłam. Ale połowa zadania zaliczona! :) Uważam to za i tak niesamowity postęp. Kiedyś wejście na 2m ściankę wprawiało mnie w paraliż. Teraz weszłam na 5m w górę. Kiedyś się odważę!



Na rampę również nie wbiegłam czego teraz zaczynam żałować. Moja wyobraźnia wymyśliła głupie scenariusze i także z tego zrezygnowałam. Ale przy najbliższej okazji wbiegnę bo znów będę pluła sobie w brodę że tego nie zrobiłam. :)
Po strasznej w mojej głowie rampie, przyszedł czas an czołganie się po zasiekami w błocie. Zasieków nawet nie zauważyłam, bo byłam tak szczęśliwa z tak dużej ilości błota że padłam i leżałam zadowolona w błotku. :D Mój chłopak przeglądając zdjęcia doszedł do wniosku, że musi wykopać mi dołek i wypełnić go błotem bo nigdzie nie jestem tak szczęśliwa jak w nim. :D  Trzymam więc za słowo! :D Oczywiście komplementów nie zabrakło, bo gdy próbowałam ściągnąć z siebie trochę błota by móc jakoś wejść na ścianki które ustawione były tuż przed metą, jakiś kochany Pan powiedział, żebym nie ruszała bo wyglądam ładnie. :3 No błotna księżniczka pełną parą!







Ściany tuż przed startem, a zaraz po błocie, to był strzał w dziesiątkę! Ludzie oblepieni błotem, ścianka również i wejście na nią, a potem utrzymanie się na niej wymagało nie lada zdolności. Ześlizgiwaliśmy się z góry bezwładnie i nawet gdy próbowali nas łapać na dole słabo to wychodziło, gdyż prześlizgiwałyśmy się lądując na ziemi. Koniec końców, pokonałyśmy 5km trasy!






Muszę powiedzieć, że dawno żaden bieg nie wzbudził we mnie tyle emocji, radości, szczęścia i takiej dumy z tego że tak jestem. Organizacja spisała się na medal. Choć właśnie, jednego mi brakowało. Medalu. Może za rok dostaniemy? :) Bo wracam! I polecam każdemu, jeśli tylko za rok odbędzie się kolejna edycja to jadę w ciemno.

Prawie wszystkie zdjęcia zrobił najlepszy na świecie fotograf - Marek Marszałek (dziękuję)! Zaglądajcie na jego fanpage (klik), lajkujcie i podziwiajcie. Dzięki niemu mam tyle zdjęć z tego biegu, do tego takich które chyba zawisną w moim pokoju, bo są naprawdę mega. :)

Zobacz r�wnie�

11 komentarze

  1. Świetna zabawa. Brałam udział w podobnej - polecam lubliniecki Bieg katorżnika:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokrywa się niestety z terminem mojego wyjazdu do Czech, także może za rok! :)

      Usuń
  2. Świetna relacja, coraz bardziej nabieram chęci na taki start :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie, Twój chłopak ma rację, bo w błocie wyglądasz na najszczęśliwszą osobę na świecie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. hahah plaża nudystów ;-P ciekawa sprawa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tyle wygrać :) Świetne zdjęcia, szczegółowa relacja :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No git, git! I faktycznie fajny z Ciebie błotny stworek :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aaa oglądam, czytam i nie mogę wytrzymać. Ale czad, ja chcę tam za rok, koniecznie! <3 Tyyyyle błota <3 szkoda, że na Terenowej było mało ale tutaj się postarali :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Żałuję, że nie zdecydowałam się na ten bieg!

    OdpowiedzUsuń
  9. 28 yr old Paralegal Teador Kinzel, hailing from Etobicoke enjoys watching movies like Body of War and Stand-up comedy. Took a trip to Madriu-Perafita-Claror Valley and drives a Ferrari 625 TRC Spider. inny

    OdpowiedzUsuń