Welcome to our website !

Sztuka życia to cieszyć się małym szczęściem.

Lifestyle'owy blog, o bieganiu, psach, gotowaniu i radości jaką daje mi aktywność fizyczna.

W tym roku mój organizm się zbuntował i na 2 miesiące całkowicie wyłączył mnie z aktywności. 23 kwietnia miałam pobiec w Mud Max i miał być to mój pierwszy start w tym sezonie. Długo wyczekany, wiedziałam że będzie zajebiście. I nagle na 2 tyg przed biegiem jak zwykle, trafiło się że byłam chora. Pomimo starań nie udało się wyzdrowieć i pakiet postanowiłam przekazać komuś innemu, kto pobiegłby za mnie. Długo szukać nie musiałam. :) Mud Max oczami Michała, który pierwszy raz startował w biegu z przeszkodami. :)



Jakiś czas temu w moim życiu zaszła poważna zmiana , nocne imprezki alkohol i hulaszcze życie zamieniłem na sport. Najpierw było to MMA , później muay thai w końcu z braku czasu okazjonalny boks i siłownia . Mimo nadmiaru obowiązków ciągle szukałem kolejnych sportowych wyzwań . I tak też narodziła się myśl wystąpienia w biegu pokroju Runmagedonu. Jako osoba na ogól nie pozostawiająca wyzwań sportowych przypadkowi stwierdziłem, że mój start na takiej imprezie poprzedzi redukcja wagi przynajmniej do 100 kg, kilka tygodni biegania i treningów kondycyjnych . Niestety czy też jak w tym przypadku stety pierwsza okazja do startu nadarzyła się szybciej niż przypuszczałem. Na dzień przed 2 edycją Mud Maxa 2 zadzwoniła do mnie koleżanka (pasjonatka tego typu imprez ) że niestety z powodu choroby nie da rady wystartować w ww. imprezie. Mimo 115 kg na wadze i absolutnym braku jakiegokolwiek biegania od 8 miesięcy zgodziłem się. Oczywiście już w drodze na Farmę Makedońskich miałem wiele wątpliwości. A co jeśli nie dam rady ? Co jeśli się skompromituję?



Na szczęście już na miejscu czekał na mnie nasz wspólny znajomy, który również jest trochę schorowany na głowę na punkcie biegów tego typu . Przeszło mi też przez myśl, że mogą być problemy z zarejestrowaniem się. W końcu kto inny był zapisany, a kto inny miał biec itd. Już po chwili organizator, który stał przy stole do zapisów załatwił sprawę i nawet nie minęło 10 min. jak dostałem pakiet startowy w skład którego wchodził krem, opaska, naklejki i jeszcze kilka gadżetów oraz chip, który należało przywiązać do buta . Przed zmianą ciuchów zostałem jeszcze naznaczony na policzku numerem startowym i byłem gotów do rozgrzewki . Warto wspomnieć, że moi towarzysze z grupy startowej od razu odradzili mi start w jakiejkolwiek koszulce, czy rushgardzie. Jak to określili ,,po tym biegu raczej już nic się nie będzie nadawało do użytku“. Jako nowicjusz doceniłem radę bardziej doświadczonych znajomych z grupy ,,Włóczybiegi’’ więc wystartowałem tylko w butach i krótkich leginsach. Przed biegiem nastąpiła rozgrzewka prowadzona przez instruktora Crossfitu i byliśmy gotowi do startu .




Pierwsze kroki nie zapowiadały tego co nastąpi niedługo. Pierwsze przeszkody, czyli chmura kolorowego dymu i kilka płotków do przeskoczenia, napawały mnie optymizmem co do łatwości tego biegu. Okazało się, że następna przeszkoda to prawdziwy test nie tyle wytrzymałości co charakteru.......a była nią przeprawa po pas w jeziorze przez długość 300 m. Wiem, że nie brzmi to strasznie, ale o 11.40 rano przy 12 stopniach temperatury, przejście po pas w zimnej wodzie nie napawa optymizmem co do reszty biegu. No i nie oszukałem się, przez prawie całą długość biegu byliśmy zmuszeni co i raz do wskakiwania do wody czy błota . Po wyjściu z jeziora czekała nas do przebiegnięcia trasa naszpikowana płotkami do przeskoczenia, było to o tyle przyjemne ze podczas biegu zacząłem znowu czuć swoje nogi odmrożone po jeziorze . Później czekał nas stelaż z drewna, na który musieliśmy się wspiąć po siatce, później przejść po linie na kolejny i zejść po drabince. Na tej przeszkodzie zobaczyć można było co to jest prawdziwy team work. Jedni pomagali drugim, nikt nie był pozostawiony sam sobie  o czym zresztą przekonałem się jeszcze na kilku innych przeszkodach. Nie ma sensu rozpisywać krok po kroku jakie przeszkody były, część z nich powtarza się na każdym biegu np. Ciągniecie opony , wspinanie się po siatce , wspinanie się po drabince , przebiegnięcie po belce na wysokości 2 m. bieg z workiem z piaskiem czy ciągniecie kawałka betonu. Natomiast należy wspomnieć o czołganiu się w błocie pod oponami, które sprawiło ze na ciele nie zostawał nawet cm czystej skóry.








Mimo późniejszych wielokrotnych kąpieli w wodzie przy okazji innych przeszkód nie udało mi się pozbyć z siebie warstwy szlamu ,a takich przeszkód było naprawdę wiele . Można z czystym sumieniem powiedzieć że 3/4 biegu spędziłem w wodzie albo błocie , czy to podczas czołgania się pod zasiekami z drutu kolczastego, czy podczas brodzenia po pas w jeziorkach które się tam znajdywały . Fajnym elementem była układanka gdzieś w połowie trasy , która dawała odpocząć ciału a na chwile angażowała głowę i mimo że była niezbyt skomplikowana to chwilę mi zajęło jej ułożenie . Druga połowa biegu była trochę bardziej sucha , a na jej elementy złożyły się drewniane ściany rożnej wielkości, których bez pomocy innych uczestników zwyczajnie nie dało rady przeskoczyć oraz barierki, które należało przejść tylko przy pomocy rąk. I kiedy już wycieńczony biegłem z powrotem do obozu i myślałem że ostatnią przeszkodą będzie samochód, pod którym trzeba będzie się przeczołgać , moim oczom ukazała się wielka ściana na która trzeba było się wspiąć po linie  i dopiero to zwieńczało całość zabawy.



Po przekroczeniu mety dostawało się medal i co ważne koc z foli aby jak najszybciej ogrzać ciało. Później tylko kilka słów do kamery i można było pójść się myć. Podsumowując już całość biegu, byłem bardzo zadowolony, że jednak wystartowałem i nie mogę się doczekać kolejnego. Pomimo tego ze całość Mud Maxa jest naprawdę ogromnym wyzwaniem dla ludzi takich jak ja , to dzięki innym uczestnikom daje się radę przejść każdą przeszkodę. Dawno nie spotkałem się z taką życzliwością ludzka jak na tej imprezie .Mimo zmęczenia, każdy kto kończył był uśmiechnięty i szczęśliwy. O organizacji całej imprezy można by napisać książkę, zaczynając od rozdziału o mega przyjacielskiej i pomocnej obsłudze a kończąc ostatnim rozdziałem o tym jak można postawić kompleks pryszniców z ciepłą woda na totalnym zadupiu. Brawo dla nich.

Na blogu i na fanpage'u była cisza. Brak postów, brak motywacji, brak pomysłów. Spotkanie Piesosfery dało mi dużo do myślenia, trochę nakierowało gdzie chcę iść, co osiągnąć i jak to wszystko powinno wyglądać. Jednak zrobienie tak dużych zmian, przełamanie się, zmiana dotychczasowego schematu jest trudna.


Co chcę zmienić?
Nazwa bloga. Od teraz zarówno blog, facebook jak i instagram będzie funkcjonował pod inną nazwą: Zuzanna Panda. Utożsamiam się z tym w 100%, bardzo dużo osób kojarzy mnie właśnie jako Pandę, stąd nazwa trafiona! Czemu chcę zmienić? Bieganie nie dominuje już tak w moim życiu, dużo pływam, biegam w biegach z przeszkodami bo to teraz sprawia mi najwięcej frajdy - dlatego nie chcę żeby ludzie kojarzyli mnie z samego biegania. :) Psów oczywiście nie porzucam! Jednak problemy Spajka z jego tylnymi łapami niestety dyskwalifikują go jako biegacza, a niestety i Toffka ostatnimi czasy miewa problemy zdrowotne. Logiczną rzeczą jest więc, że przystopujemy z ich aktywnością, aż piesełki będą się miały dobrze.
Chcę również nieco rozszerzyć tematykę bloga. Nadal pojawiać będą się tu relacje z moich startów w biegach, ale chcę też wrzucać zdjęcia z wyjazdów, przemycić trochę temat kosmetyków, które uwielbiam i jestem absolutną kosmetoholiczką. Oprócz tego pojawiać się będą tematy, które po prostu na dany moment wpadną mi do głowy i będą wg mnie warte poruszenia. Do tej pory nie robiłam tego bo "przecież biegam, piszę o bieganiu, dlaczego ludzi ma interesować coś poza tym?". Nie lubię się ograniczać o czym zawsze powtarzam, a dostrzegłam pewien marazm który nastąpił ile można wałkować jeden temat i wrzucać zawsze zdjęcia z treningów?

Pora ruszyć naprzód z inną energią i nowymi pomysłami! :) Bardzo mi będzie miło jeśli ze mną zostaniecie i będziecie wspierać w tych trudnych "nowych" początkach.


Ostatnio pojawiają się same posty ze zdjęciami. Wpływ na to mają zmiany które lada chwila chcę wprowadzić jeśli chodzi o moje dalsze blogowanie.

Ostatnie półtora miesiąca uziemiło mnie dosyć mocno. Zakaziłam się krztuścem, mało mnie było wszędzie. Na uczelni dużo opuściłam, musiałam zrezygnować z treningów. W międzyczasie zachorował też Spajk na kaszel kenelowy, dużo chodzenia do weterynarza, ja sama w przeciągu 2 tyg byłam 4 razy u lekarzy, 2 tyg antybiotyków. Była masakra. Teraz leci 6ty tydzień choroby, a polepszenia nie widać. Wróciłam jako tako do żywych jednak, nawet udało się na jeden dzień na majówkę wyskoczyć do Kazimierza Dolnego. :)

Bomba witaminowa żeby przyspieszyć zdrowienie - banan, szpinak, gruszka!

Kazimierz Dolny <3 p="">

3 maj, a na Warszawskiej Starówce pomimo deszczu było cudownie 

W najlepszej drogerii - Kontigo!
6ty tydzień chorowania, jak żyć?

Chory Spajku w drodze na zastrzyk, kaszel kenelowy to paskudna choroba 
Jest przepięknie!

Zamiast biegania, spacery i rower z MyEqua
Podsumowanie minionego tygodnia w zdjęciach. Czy tylko ja wszędzie widzę już wiosnę? :)

Założenie białych butów najbardziej wyczekiwanym przeze mnie momentem po zimie - znak że idzie wiosna. 

Nowe miejsce na mapie Warszawy Labour Cafe Deli & Co-working. Najlepsze miejsce w czasie przerw między zajęciami - pyszne jedzenie, obłędna kawa i klimat, mnie kupili. ;)

Tegoroczne urodziny nie dość że spędzone w najlepszym towarzystwie to prezenty miażdżą! Różowe słuchawki, przelot widokowy nad Warszawą, Rafaello i cała masa alkoholi. 

Wiosna na kampusie UW! Pierwsze przebiśniegi wyglądają.

Motyw pandy na paznokciach nigdy mi się nie znudzi.

Miód, cytryna, mięta - mega energetyzujące orzeźwienie! MyEqua


Czas na dobre wrócić do regularnych treningów na basenie.  :)
Kiedy dowiedziałam się, że w Warszawie odbędzie się jeden z czterech cyklów nowo powstałego biegu Mud Max wiedziałam, że muszę tam pobiec. Po 1, odbędzie się pod Warszawą, na Farmie Makedońskich i patrząc po terenach będzie srogo, po 2 jeśli organizatorzy odniosą się do swojej nazwy w tworzeniu przeszkód to czuję że to będzie bieg wymarzony dla mnie! W końcu błoto to mój żywioł!

Pierwsza edycja odbędzie się w Trójmieście w marcu, druga kwietniowa w Warszawie!

Tereny biegu w Warszawie mnie urzekły. Ilość wody i terenów podmokłych zapowiadają sporo taplania się, mam nadzieję że zostanie to wykorzystane w 100%! 






Będzie to nowy bieg w tym sezonie, dlatego organizatorzy co i rusz pokazują nam szkice planowanych przeszkód na trasie. Wszystkie znamy bo w różnych kombinacjach i wersjach pojawiają się na innych biegach z przeszkodami, ale to przecież właśnie za to kochamy te biegi, prawda?





 Jak najwięcej zasieków, jak najwięcej błota pod nimi, proszę!





Przeszkody napełniają nadzieją na dobry bieg, teren również. Daje nam to obraz tego jak ciężki będzie bieg i jak wypadałoby się wzmocnić. Dystans 7km duży nie jest, jednak jeśli trasa będzie obfita w przeszkody (na co liczę z całego serca) to może być ciekawie!

Pakiet startowy zawierać będzie koszulkę, medal na mecie, kupon na posiłek po biegu, napoje oraz ubezpieczenie (NWD - 10tys. zł). Biorąc pod uwagę iż Mud Max nawiązał współpracę z Nessi możemy się spodziewać dobrej jakości i fajnych koszulek na biegu. Jestem tego pewna, bo gdy zobaczyłam projekt medali wiedziałam że chłopaki z Mud Max mają dobry gust. :D





Wydaje mi się że nie trzeba zbyt specjalnie namawiać kogokolwiek do wzięcia udziału w biegu - teren, przeszkody, mnóstwo błota, zajebisty medal. Czy potrzeba czegoś więcej? Zbierajcie tłumnie drużyny na Warszawski Mud Max 24 kwietnia! Im więcej osób, tym taniej wychodzi pakiet i tym lepsza zabawa.
Jeśli Warszawa nie po drodze, macie do wyboru także lokalizacje w Trójmieście, Łodzi i Bieszczadach. Wszystkie potrzebne informacje znajdziecie na stronie Mud Max.

A jeśli chcecie załapać się na rabat, można go zgarnąć na moich fanpage'u! Mam do rozdania 5 rabatów po 30zł, wchodzić, brać udział - klik Powodzenia!