Welcome to our website !

Sztuka życia to cieszyć się małym szczęściem.

Lifestyle'owy blog, o bieganiu, psach, gotowaniu i radości jaką daje mi aktywność fizyczna.

Orlen Warsaw Marathon

By 4/22/2014


 13 kwietnia odbyło się "narodowe święto biegania" Orlen Warsaw Marathon. Organizowany był maraton, oraz bieg na 10km. Dzień przed biegami głównymi, można było wziąć udział w Charytatywnym Marszobiegu na 4,6km z czego również skorzystałam. Atmosfera marszobiegu była wspaniała, biegacze wraz z osobami niepełnosprawnymi stanęli na starcie aby wspólnie pokonać dystans. :)


Jednak ten dla mnie najważniejszy bieg to był bieg na 10km. Mój pierwszy w życiu oficjalny start!
Stres był ogromny mimo, że to "tylko" 10km. Odebranie pakietu i numeru startowego było momentem od którego zaczął się cały stres - bo to już przesądzone, biegnę!

Dzień przed biegiem, przygotowałam sobie wszystko. Strój w którym chcę pobiec, spakowany plecak na depozyt, budzików 10 nastawionych więc mogłam w miarę spokojnie iść spać, że wszystko mam na rano przygotowane.
Rano pobudka, śniadanie - bułka z nutellą - wręcz wmuszone, nie potrafię jeść tuż po przebudzeniu.
I "biegiem" na autobus. Niestety niemiły Pan kierowca zamknął drzwi dosłownie przed nosem. Kierowcy o 8 w niedzielę są wyjątkowo niemili.


Po dojechaniu na miejsce cały stres zniknął jak ręką odjął. Nastąpiła natomiast nadmierna ekscytacja i przeogromna radość, że tam jestem. :)
Organizacja była super, dostawałam smsy z przypomnieniem o odebraniu pakietów, a po biegu z moim wynikiem. Wszyscy pracownicy udzielali bez problemu informacji, jedyne spięcia były pod toaletami, za mało ich w stosunku do ludzi przez co wszyscy się denerwowali. :D Ale nie było najgorzej, wszystko szło całkiem sprawnie.
Gdy zostało 15min do startu ruszyłam za tłumem aby udać się na start honorowy (jak się potem okazało, był on oddalony o niecały 1km od startu ostrego, od którego zaczęło się mierzenie czasu). Napięcie, radość i podekscytowanie sięgały zenitu gdy stanęłam wśród ludzi na starcie.
Rozległ się strzał i maratończycy ruszyli. Pierwsza biegła oczywiście elita i byłam w szoku jak szybko oni biegną. Naprawdę, co innego czytać z jaką prędkością biegną zwycięzcy a co innego to zobaczyć! :D
Gdy zaczęliśmy biec, radość osiągnęła swoje apogeum, które trwało już aż do mety. Na moście mijaliśmy mnóstwo fotografów, do których machałam, uśmiechałam się ale niestety nie mogę nigdzie znaleźć tych zdjęć. :/ I jak na złość, na 2km złapała mnie kolka która utrzymywała się aż d punktu nawadniania. I tutaj wielkie pozdro dla chłopaków z owego punktu, tak bardzo wczuli się w rolę, że połowa wody którą chcieli nalać wylądowała na ulicy moich butach. Zostałam też obrzucona butelkami powerrade'u - DZIĘKI! :D Dla odmiany po kolce, na 5km odczułam jaki błąd zrobiłam, ze zjadłam tylko jedna bułkę. Zrobiłam się niesamowicie głodna. Niby nie zaważyło to bardzo na moim biegu, jednak spadek energii i siły dało się odczuć. Za to radość była wciąż ta sama. :D



Gdy wbiegliśmy na Krakowskie Przedmieście siły powróciły, wraz z ogromnym dopingiem ludzi! Prawdą jest, że to kibice mega motywują i dodają sił w biegu! Wielkie podziękowania dla was wszystkich, którzy staliście i zagrzewaliście nas do biegu dalej. Szczególnie dla Pana, który nawet dołączył się do nas i biegł krzycząc motywujące hasła - to było genialne! :D
Kilometry mijały w zasadzie w oka mgnieniu, 7-8km były cudowne, biegłam jak na skrzydłach. Grał zespół, ludzie dopingowali i do tego zbieg. Ostatnie kilometry biegłam biegłam coraz szybciej schodząc do tempa 5:40min/km.
Podczas biegu piłam cały czas powerrade'a którym zostaam uraczona na punkcie nawadniania. Na 9km wypiłam go do końca i zostawiłam. MEGA BŁĄD! W moim przypadku, zemdliło mnie i na ostatniej prostej mimo iż cisnęłam coraz szybciej robiło mi się coraz bardziej niedobrze. Wbieg na metę nie był tak bardzo cudowny jak sobie to wyobrażałam, skurcze w udach i łydkach łapały, brzuch sie buntował. Jednakże mimo wszystko szczęście i radość były niesamowite.


Po wbiegnięciu wylądowałam w punkcie medycznym, ah co za los i szczęście jednak mam. Jednak twardym trzeba być, a nie miętkim i po 10min pobiegłam odebrać medal!:D



Wbiegłam na metę z czasem 1:09:39 robiąc tym samym swoją życiówkę na 10km, poprawiając wynik o 5min.
Sumując, był to najlepszy bieg na 10km jaki przebiegłam.  Biegło mi się wspaniale, radość towarzyszyła mi non stop, cieszyłam się tym biegiem. Nawet kolka, głód i mdłości tego nie przytłumią! :)

PEACE, LOVE & RUN!







Zobacz r�wnie�

3 komentarze

  1. Super! Wielkie gratulacje!!! :) Fajnie było się spotkać dzień przed Twoim wielkim startem! :-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny debiut kochana! :D <3 Radość od początku do końca, brawo!!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyglądasz jakbyś była po lekkim spacerku a nie po 10 km ;)
    Gratuluję! Trzymaj te emocje bo debiuty są najpiękniejsze :)

    OdpowiedzUsuń